Skip to main content

Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino

Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino - Hi friends, I hope you are all in good healthZoneupdate, In the article you are reading this time with the title Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino, We have prepared this article well for you to read and take information in it. hopefully the contents of the post Artikel Filmy, Artikel Komedia, Artikel Quentin Tarantino, Artikel sensacja, Artikel Thriller, what we write you can understand. ok, happy reading.

Title : Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino
link : Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino

read also


Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino

LAURKA WYSTAWIONA KINU MŁODOŚCI


W ostatnim czasie zabrałem się za nadrabianie zaległości w oglądaniu czy to ulubionych serii, czy też ukochanych reżyserów. Tym razem mój wybór padł na „Pewnego razu w Hollywood”, najnowsze dzieło Quentina Tarantino. I muszę powiedzieć, że chociaż to najsłabszy film reżysera od czasu słabej „Jackie Brown” (ja wiem, że niektórzy ją cenią, ale to, że produkcja jest nudna, rozciągnięta w nieskończoność i dostosowana bardziej do typowego, niż pozostałe dokonania reżysera odbiorcy, nie czyni z niej czegoś dobrego), wciąż pozostaje bardzo dobrym kinem, w którym rozrywka, sentymenty i coś ponad splatają się w nie do końca spełnionym, ale i tak bardzo udanym dziele.


Film koncentruje się na losach Ricka Daltona, popularnego aktora, który wraca do Hollywood, próbując jednocześnie odnaleźć się w nowym filmowym świecie lat 60. XX wieku. Towarzyszy mu w tym jego przyjaciel, a zarazem dubler. Obaj nie są jeszcze świadomi tego, że w mieście istnieje sekta Mansona, której plany mogą doprowadzić do wielkiej tragedii…


Odkąd Tarantino nakręcił drugą część „Kill Billa”, porzucił zabawy z chronologią prezentowanych na ekranie wydarzeń. Ale aż dotąd nie porzucił przepełnionych czarnym humorem opowieści o zemście. „Pewnego razu w Hollywood” to zmienia. Nie ma tu opowieści o zemście, jest za to historia niby po raz kolejny sklejona z tych samych elementów, z tych wszystkich filmowych klisz wyssanych z mlekiem popkulturowej matki, ale tym razem podlana wielką ilością sentymentu. Właściwie ten film to taka laurka wystawiona kinu młodości Tarantino, a jednocześnie list miłosny – do westernów, do kina sztuk walki, do ludzi kina, a wreszcie do samej Sharon Tate. I to się czuje na każdym kroku.


Nie wszystko jednak twórcy tym razem wyszło. Choć na fabułę, dość staromodnie poprowadzoną, co jeszcze bardziej podkreśla pojawiająca się narracja z offu, składa się niemało elementów, w zasadzie jest ona bardzo nieskomplikowana. Wszystko skupia się tu na postaciach granych przez DiCaprio i Pitta, wydarzenia związane z Charlesem Masonem i Romanem Polańskim dzieją się niemal na marginesie filmu. Zaczyna szwankowani napięcie, bo czekanie na kulminację, na tragedię i mocne sceny, chociaż się nie dłuży, nie jest niczym podkreślone. Wypełnia je lekka komedia, po brzegi wypakowana odwołaniami do kina lat 50. i 60. XX wieku i nawet kiedy pojawiają się mocniejsze sceny – weźmy np. odwiedziny Pitta na farmie sekty czy scena, gdy grany przez niego bohater, naćpany po uszy, zaczyna śmiać się, kiedy otaczają go uzbrojeni przeciwnicy – nie robią wielkiego wrażenia. Aż prosiło się zrobić z nich powolne, długie ujęcia, niczym niezapomniana sekwencja otwierająca „Bękarty wojny”, ale i tak wyszło nieźle.


Narzekam, bo to film Tarantino, a po Tarantino spodziewałem się o wiele więcej. Ale jeśli rozpatrywać „Pewnego razu w Hollywood” bez tego, to naprawdę świetne kino. Tarantino bawi się tu ulubionymi motywami, ożywia aktorów, którzy już nie mogliby u niego zagrać, obecnych zaś wkleja do klasyki kina czy każe im pracować po okiem legendarnych reżyserów. Sam zaś wyciska z aktorów wszystko, co najlepsze – Margot Robbie, której w ogóle nie wyobrażałem sobie w roli Tate, sprawdza się znakomicie (poza jedną sceną, gdzie wychodzi jej własna mimika, ale można przymknąć na to oko), a DiCaprio prezentuje nam całą paletę różnorodnej gry aktorskiej, od ekspresyjnych bad assów na miarę Candy’ego z „Django”, po stonowanych gości w klimatach „Wilka z Wall Street” i chociaż nie prezentuje nam nic nowego, wciąż urzeka swoją grą. Brad Pitt świetnie radzi sobie jako twardy, prosty facet, który w pewnym momencie sprawia wrażenie herosa zdolnego rozwalić samodzielnie sektę Mansona i ocalić świat, a jego pojedynek z Bruce’em Lee staje się iście symboliczną walką kina karate z wolną amerykanką rodem z „Fight Clubu”. Aktorskie tło wypada równie dobrze i jedynie Timothy Olyphant mógłby zostać wymieniony na znanego z poprzednich dwóch filmów Tarantino Waltona Gogginsa.


Oczywiście jest tu też wiele świetnych scen. Nie ma za to tej tarantinowskiej maestrii, wszystko wydaje się bardziej stonowane i zwyczajne, ale i tak wizualnie produkcja wyróżnia się na tle współczesnych dokonań kinematografii. I brakuje muzyki, którą zapamiętywałoby się na całe życie – a tej nigdy nie brakowało – i dialogów, które przeszłyby do historii kina (za to są obowiązkowe sceny ze stopami). Ale jest wspomniana piękna laurka, może i przewidywalna, może czasem niewyważona, bo pospieszona tam, gdzie przydałoby się więcej powolnego rytmu, ale i tak absolutnie warta obejrzenia. Choć pewnie przeciętny widz nie będzie bawił się na niej tak dobrze, jak obeznany z kinem i jego gwiazdami miłośnik.



That's the article Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino

That's it for the article Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino this time, hopefully can be useful for all of you. okay, see you in another article post.

You are now reading the article Pewnego razu w Hollywood - Quentin Tarantino with link address https://zone-update.blogspot.com/2020/10/pewnego-razu-w-hollywood-quentin.html
Comment Policy: Please write your comments that match the topic of this page post. Comments containing links will not be displayed until they are approved.
Open Comments
Close Comment